tag:blogger.com,1999:blog-91340756218335953892024-03-20T04:32:29.363-07:00Polski Harry Potter, czyli co by było, gdyby zastrajkowały gobliny, a miotły zaprzestały lotu.Lilyanne Balorhttp://www.blogger.com/profile/00387143800072139974noreply@blogger.comBlogger2125tag:blogger.com,1999:blog-9134075621833595389.post-11855508847862528292020-05-30T16:13:00.004-07:002020-05-30T16:13:57.597-07:001. Cebula, huragany i otyłe koty, czyli witajcie w Chrumkowie<br />
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
-
No, dzieciaczki, bawcie się dobrze! - zaszczebiotała wesolutko pani
Bernadetta Żółkiewskon, poprawiając kołnierzyk koszuli swojego
syna.</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
-
Mamooo!- rzucił poddenerwowany Grywadzyn. Przecież ktoś mógł go
zobaczyć i co wtedy? Tyle lat ciułania na łatkę szkolnego
zawadiaki tylko po to, by stracić ją na rzecz bycia maminsynkiem?</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
-
Benia, zostaw ich, czas nas goni – powiedział ojciec, przeczesując
palcami gęste, brunatne wąsy. - Tylko tym razem nie wysadźcie
stajni i nie zbudźcie jakiegoś pradawnego demona. Nie stać mnie na
kolejne odszkodowania.
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
- To
było dawno i nieprawda! - wrzasnęła oburzona Karmelina.
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
Wystarczy,
że raz przebudzi się niechcący Nosferatu i od razu rodzice
wypominają ci to dzień w dzień. Co za nonsens. Kto by się
spodziewał, że w katakumbach starej katedry krzyżackiej może
spoczywać takie cholerstwo? Poza tym, gdyby nie ich wielkie
odkrycie, do teraz społeczność czarodziejska nie wiedziałaby, że
Ulrich Von Jungingen był wampirem! Powinni dostać za to
przynajmniej order Boruty III stopnia, a nie zawieszenie w prawach
ucznia na miesiąc i czyszczenie smoczych stajni do końca roku
szkolnego. <i>System szkolnictwa zdecydowanie potrzebuje naprawy
moralnej... </i><span style="font-style: normal;">pomyślała
zniesmaczona dziewczyna.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">-
W zeszłym półroczu! Jakiś miesiąc po tym, jak zgubiliście smoka
na Krupówkach... - ojciec rzucił jej groźne spojrzenie spod
krzaczastych brwi. Gdyby tylko te dwa diabły mogły być charłakami,
jak reszta ich rodzeństwa... ile sesji terapeutycznych by mu to
oszczędziło...</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">Rodzice
weszli razem do wielkiego kominka, a ojciec nabrał w dłoń pełną
garść proszku fiuu.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">-
Słuchajcie mnie teraz, matoły. Jedziemy z mamą do Ciechocinka do
sanatorium, jeśli ten cudowny miesiąc relaksu przerwie nam choć
jeden wyjec, to pakujecie manatki i się wynosicie, zrozumiano?</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">Grywadzyn
i Karmelina spojrzeli po sobie porozumiewawczo. Teraz będą musieli
bardziej uważać... żeby nie zostać złapanymi, no przecież chyba
nikt normalny nie pomyślałby, że zamierzają grzecznie siedzieć i
się uczyć. Od zarania dziejów uczniowie Chrumkowa robią wszystko,
łącznie z nielegalnym rozprowadzaniem ogrzego samogonu, poza nauką.
Z resztą, w kwestii edukacji szkoła też nie mogła się poszczycić
wielkimi możliwościami.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">-
No jasne, tato, będziemy grzeczni – zapewnił z uśmiechem
Grywadzyn.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">-
Jakoś w to nie wierzę – rzucił ze zrezygnowaniem w głosie
ojciec, ale już chwilę potem wraz z mamą zniknęli w zielonych
płomieniach kominka.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">Grywadzyn
westchnął ciężko i zarzucił swoją starą, zdezelowaną kostkę
na plecy. Teraz już nie tworzyli takich dobrych worków bez dna, to
była stara, peerelowska robota. Wujek Eustachy musiał nazrywać
dobre parę metrów kostki brukowej w Jarocinie, żeby ją wywalczyć.
</span>
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">-
Tylko ja odnoszę wrażenie, że rodzice cieszą się, gdy się nas
pozbywają? - zapytał siostry, próbując nie skupiać się na
unoszących się wokoło pysznych zapachach napitków wyskokowych.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">-
Wiesz, że chyba masz rację – odparła biorąc na ręce ich
wielkiego, spasłego kocura, Azazela, który nie miał nawet tyle
wstydu, by grzecznie za nimi dreptać (choć w przypadku jego
gabarytów raczej- potoczyć się za nimi), lecz kazał się nieść
aż do wrót akademii. - Chyba przytył – jęknęła dziewczyna.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">-
Trzeba było więcej go karmić – odparł Grywadzyn, wciąż z
niechęcią wspominając dzień, kiedy Karmelina nakarmiła Azazela
jego porcją pasztecików dyniowych. Choć, nawet gdyby tego nie
zrobiła, kocur pewnie obsłużył by się sam. Przebrzydłe bydle.
</span><i>Ale za to jakie urocze i mięciutkie.</i><span style="font-style: normal;">
</span>
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">Mieli
właśnie opuszczać </span><i>Winnicę Mojżesza</i><span style="font-style: normal;">
– małą knajpę i stację fiuu stojącą u granic świniarszczyzmy
– gdy zza pleców usłyszeli dobrze znany sobie głos.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">-
Hej, Karmelina, Grywadzyn, tutaj!</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<i>Ten
aryjski akcent rozpoznam wszędzie</i><span style="font-style: normal;">,
pomyślał Grywadzyn, ponownie uświadamiając sobie, że
czegokolwiek jego najlepszy przyjaciel Wilhelm Bieler by nie
powiedział i tak będzie to brzmieć jak rozkaz egzekucji. </span><i>Genów
nie oszuka.</i></div>
<div align="JUSTIFY" style="font-style: normal; margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
Bieler siedział za jednym ze stołów z butelką do połowy upitego
miodowego piwa przed sobą. Jak zawsze prezentował się nienagannie.
Jego koszula była idealnie wyprasowana i elegancko włożona w
spodnie, a przedziałek na włosach równy jak od linijki. Jego
twarz, choć przystojna, wydawała się chłodna.
</div>
<div align="JUSTIFY" style="font-style: normal; margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
Jego doberman- Reni, siedziała dumnie u jego stóp, raz na jakiś
czas sącząc wodę ze stojącej obok miski. Azazel zasyczał z
niesmakiem na widok swojej psiej znajomej. Mimo pokojowego
nastawienia Reni, zwierzaki nie przepadały za sobą. Chociaż to
mogła być wina ogromnej antypatii Azazela do wszystkich i
wszystkiego.</div>
<div align="JUSTIFY" style="font-style: normal; margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
- Willy, mój ukochany aryjczyku, w końcu znowu razem, co? - zawołał
Grywadzyn, wesoło siadając naprzeciwko blondyna.</div>
<div align="JUSTIFY" style="font-style: normal; margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
- Po pierwsze, nie mów do mnie Willy, to niepoważne – odparł
Wilhelm. - a po drugie... no, stary, dobrze cię w końcu widzieć.
Zawsze ledwo przechodzi mi to przez gardło, ale nudziło mi się bez
ciebie – zwrócił swój wzrok w stronę Karmeliny. - Ach, no i
Karmelka, piękna jak zawsze, o ile nie piękniejsza!</div>
<div align="JUSTIFY" style="font-style: normal; margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
- Ach, Wilhelm, szarmancki z ciebie kłamca – rzuciła Karmelina z
uśmiechem, dając koledze kuksańca w bok i przysiadając się obok.</div>
<div align="JUSTIFY" style="font-style: normal; margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
- Nie pijecie nic? - zapytał Wilhelm, pociągając łyk kremowego
piwa.</div>
<div align="JUSTIFY" style="font-style: normal; margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
- Tutaj? Czy ja wyglądam na milionera? - zironizował Grywadzyn.
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<i>Winnica
Mojżesza </i><span style="font-style: normal;">była najbliższą i w
sumie jedyną w okolicach Chrumkowa knajpą. Dlatego też jej
właściciel, Mojżesz Goldberger nie oszczędzał klientów,
dyktując ceny trunków. Jakoś nieszczególnie przejmował się tym,
jak bardzo podsycał tym wszystkie antysemickie stereotypy. Jednak
nawet pomimo konkurencji w rozprowadzanym po ciuchu po korytarzach
Chrumkowa samogonie, biznes szedł świetnie. Może dlatego, że
uczniowskiej produkcji alkohol smakował trochę jak zmywacz do
paznokci połączony z sokiem z mandragory.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">-
Dajcie spokój, ja stawiam – odparł Wilhelm, wyciągając z
kieszeni parę galeonów, po czym podniósł rękę i zawołał –
Hej, Rachela, jeszcze dwa piwa miodowe poproszę.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">Chwilę
później, tuż przy nich znalazła się przepiękna, smukła
blondynka z dwoma butelkami piwa kremowego. Ani Grywadzyn, ani
Wilhelm nie byli w stanie oderwać od niej wzroku. </span>
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<i>Żałosne...</i><span style="font-style: normal;">pomyślała
Karmelina, wpatrując się w to, jak chłopcy robili do Racheli
maślane oczka. Każdy wokół wiedział, że dziewczyna jest pół
wilą. Właściwie, dlatego ojciec uczył ją w domu. Jej...
pochodzenie było zbyt destrukcyjnie działające na męską część
populacji Chrumkowa. Karmelina wiedziała, że to jej aura przyciąga
tak mężczyzn, choć jako kobieta, dostrzegała wszystkie jej małe
niedoskonałości – zaczerwienioną, pokrytą trądzikiem cerę czy
wyłupiaste oczy.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">Czar
prysł jednak, jak tylko Rachela znów zniknęła w tłumie klientów
z pustą już tacą. Rozmowa wróciła na dalsze tory.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">-
Co ty tu w ogóle robisz, Willy? - zapytała zaciekawiona Karmelina.
Grywadzyn zapewne chciał zadać to samo pytanie, ale by to zrobić,
musiałby się oderwać od kremowego piwa, a na razie nie miał na to
ochoty.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">Wilhelm
zazwyczaj przybywał na rozpoczęcie roku razem ze swoim ojcem
(wysoko postawionym szefem aurorów na granicy polsko-niemieckiej) .
Odkąd go znali przyjeżdżał zawsze idealnie na czas, prosto do
zamku, dlatego widok go tutaj, w przydrożnym barze tych
nieszczęśników, którzy z różnych powodów przybywali tu
wcześniej siecią fiuu, by potem wędrować na piechotę aż do bram
Akademii było nieco... nietypowe.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">-
A pałętam się tak po zamku od rana i tak sobie pomyślałem, że
wpadnę tu, może spotkam kogoś znajomego, no i proszę,
nawinęliście się.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">-
Siedzisz na Świniarszczyźnie od rana? To do ciebie niepodobne. Twój
ojciec też tu jest?</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">-
Nie... nie ma go... - odparł, ale w jego głosie brzmiała dziwna
rozterka. - Słuchajcie, powiem wam coś, ale jeśli mnie wydacie,
to...</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">-
… To zrobisz z nas mydło, albo jakiś fikuśny abażur? -
dokończył za niego Grywadzyn z szelmowskim uśmiechem. - No daj
spokój, ile my się znamy? Nikomu nie powiemy, nie martw się.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">Bieler
rozchmurzył się. Grywadzyn i Karmelina mieli wiele wad, ale
tendencje do wydawania tajemnic do nich nie należały. </span>
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">-
Siedzę tu tak naprawdę od wczorajszej nocy.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">-
Co? Czemu niby? Poza tym, Akademię otwierają dopiero dzisiaj rano
przecież.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">-
No, tak, siedzę tu od wczoraj – Chłopak nachylił się i zaczął
mówić ściszonym głosem – Wczoraj wieczorem ojciec wrócił
późno do domu i był cały roztrzęsiony. Wyglądał na
przestraszonego, a wiecie, że to u niego niecodzienne. Pytałem się
go, co się stało, ale nie chciał nic powiedzieć. Powiedział, że
mam pakować manatki, bo jedziemy do Chrumkowa. Całą drogę
wypytywałem go, skąd ten pośpiech i co się w ogóle dzieje, ale
mruczał coś tylko, że natychmiast musi wyjechać w jakieś ważne
delegacje i lepiej będzie dla mnie, jeśli wcześniej w tym roku
zjawię się w szkole. </span>
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">Grywadzyn
i Karmelina słuchali go w milczeniu. Ze strony Bielerów
jakiekolwiek nagłe odstępstwa od rutyny czy wyżej ustalonych
planów były wręcz abominacją w ich idealnie zaplanowanym życiu. </span>
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">-
Myślisz, że... że coś poważnego się stało? - spytała
zaaferowana Karmelina.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">-
Nie, no skądże. Wzywają szefa aurorów na jakąś nagłą misję,
co też mogło się wydarzyć? - zironizował Grywadzyn.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">-
Wiecie, mam nadzieję... że to tylko jakiś losowy wypadek. Jakaś
bitka wśród plemion górskich trolli, czy coś...</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">-
Naprawdę totalnie nic ci nie powiedział? Co za bezczelność! -
nadąsał się Grywadzyn.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">-
No, pewnie, z czego ty teraz będziesz snuł teorie spiskowe? -
odparowała jego siostra. </span>
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">-
Ta... to niepokojące, ale no... myślę, że gdybyśmy musieli
wiedzieć, to tata by coś powiedział... - odparł Bieler, ale
ciężko było nie uchwycić wątpliwości w jego głosie. - Lepiej
chodźmy już do szkoły, rozpakujecie rzeczy przed akademią
noworoczną. </span>
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<br />
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<br />
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">Jeszcze
przed osiemnastą cały teren Chrumkowa wrócił do życia po
dwumiesięcznej przerwie, ku nieszczęściu okolicznych, mugolskich
farmerów, którzy już powoli dość mieli tych wszystkich hałasów,
które dobiegały ich zza ciemnych lasów Świniarszczyzny.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">Po
dziedzińcach starego, barokowego zamku przechadzała się teraz
kolorowa tłuszcza, tak zwani „uczniowie”, choć nauka była dla
większości z nich pojęciem niemalże abstrakcyjnym. Jakieś
pierwszoroczniaki uciekały na drzewa przed rozwścieczonym dzikiem,
którego wyciągnęły zza krzaków przy lesie, starsi uczniowie
odwiedzali swoje smoki w stajniach... Karmelina przyuważyła nawet,
że Antek Słowacki w końcu zainwestował w porządną, ognioodporną
zbroję... jakoś przez ostatnie pięć lat wciąż nie znalazł
wspólnego języka ze swoim wyrełem krótkopyskim. Nadworny duch-
Hrabia Manteufel prowadził swój upiorny powóz pełen złota przez
uklepane dróżki przed szkołą, a syreny wabiły co mniej
ostrożnych uczniów nad brzegi jeziora. Żółkiewskonówna
słyszała, że w innych szkołach magii ceniło się bezpieczeństwo
uczniów ponad wszystko... cóż, tutaj raczej stawiano na naukę
przetrwania. Do końca półrocza liczba osób z poparzeniami
trzeciego stopnia, ugryzieniami dzików na całym ciele, czy też
nieszczęśników zaginionych gdzieś nad jeziorem osiągnie pewnie
wynik trzycyfrowy. Chyba nie musiała wspominać, że gdyby nie ona,
jej durny brat bliźniak umierałby jakieś siedem razy na semestr?
Czasem czuła się jak anioł stróż...</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">Na
głównym pawilonie rozstawione w kształt litery U stały już
grube, dębowe stoły, a uczniowie zasiadali na ławkach. Na samym
środku ustawiona była scena, na jakiej występować będzie komitet
uczniowski i nauczycielski, co jak co roku okaże się dla wszystkich
półtoragodzinną torturą. Najgorsze było to, że menu uczty
noworocznej nie pozwalało zignorować nudnych popisów scenicznych i
skupić się na jedzeniu, bo by oddać honor polskim tradycjom,
głównymi składnikami większości dzisiejszych dań były cebula i
kapusta. O ile Karmelina i Grywadzyn umieli jeszcze jakoś to przeżyć
i przeszukując meandry tychże wykwintnych dań znaleźć coś na
ząb, o tyle biedny Wilhelm nie umiał nigdy się pogodzić z brakiem
ziemniaczanych potraw na stole, o czym nieustannie każdego roku
trąbił potem Grywadzynowi całą noc, stękając ze swojej górnej
pryczy, jak to bardzo jest głodny. Dlatego Grywadzyn od lat zabierał
ze sobą do szkoły w torbie kiszkę ziemniaczaną, by w razie
potrzeby nakarmić, lub udusić nią Wilhelma w nocy. </span>
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">-
O, Boruto... zaczyna się... - rzucił zrezygnowany Grywadzyn, gdy na
scenie pojawiła się dyrektor szkoły.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">Profesor
Jadwiga Flamel była piękną, lecz nieco zbzikowaną kobietą. Lata
pracy z chrumkowską młodzieżą doprowadziły ją do czegoś w
rodzaju choroby dwubiegunowej. Można było ją spotkać tylko w
dwóch nastrojach – histerycznym lub depresyjnym. Jak nikt inny
potrzebowała porządnego urlopu, tyle że nie było nikogo na tyle
głupiego, kto chciałby ją zastąpić na jej zaszczytnym
stanowisku. Nawet jej mąż- Nicholas, nie kwapił się do tego.
Tłumaczył się tym, że by dalej móc prowadzić swe badania, musi
zachować jasność umysłu. </span>
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">-
Witam... uczniowie – powiedziała z uśmiechem, jednak słowo
</span><i>uczniowie </i><span style="font-style: normal;">wymawiała z
taką niechęcią, jakby chciała powiedzieć </span><i>mali oprawcy</i><span style="font-style: normal;">.
- Na inauguracji nowego, cudownego roku w naszej chrumkowskiej
akademii. Zapewne tak jak i wy, mam nadzieję, że rok ten minie
spokojnie i obrodzi w wiele sukcesów...</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<i>bla,
bla, bla</i><span style="font-style: normal;">... Pomyślał
Grywadzyn, wpychając sobie do buzi wielką łyżkę paprykarza
szczecińskiego o smaku cebuli i z uwagą przyglądającemu się, jak
Antek Słowacki parę metrów dalej wplata niczego nieświadomej
Maryli Mickiewicz krążki cebulowe we włosy. Był to wyjątkowo
nużący pokaz idiotyzmu Antka, ale Grywadzyn był ciekaw, czy Maryla
rozleje mu na głowę dzbanek kwasu chlebowego, czy może zacznie go
dusić wsadzając mu głowę w garnek kiszonej kapusty, gdy już
zorientuje się, jak nikczemnego procederu dopuszcza się jej
znienawidzony koleżka.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">-
Ej, Grywi... - zaczepiła go Karmelina, akurat w momencie, gdy Maryla
przyładowała Słowackiemu gołąbkiem w sosie cebulowym w twarz.
Tego ruchu się po niej nie spodziewał, nowa technika. </span>
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">-
Co? - zapytał od niechcenia. Chór szkolny właśnie zaczął
śpiewać Inwokację. </span>
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">-
Nie ma Twardowskiego, patrz – odparła, wskazując palcem na puste
miejsce przy stole nauczycielskim. </span>
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">Grywadzyn
dopiero teraz to zauważył. W przeciwieństwie do żeńskiej części
szkoły, nie skupiał całej uwagi na obserwowaniu każdego ruchu
diabolicznie przystojnego profesora Twardowskiego na każdej z uczt.
Jednak rzeczywiście, jego czarne, mroczne ślepia nie były obecne.
Inni uczniowie wyraźnie też to zauważyli, bo zaczynali ochoczo
szeptać między sobą, przyglądając się pustemu miejscu przy
stole. </span>
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">To
prawda, Jan Twardowski był ekstrawaganckim ekscentrykiem, ale jego
nieobecność na uczcie była wysoce niepokojąca. Przecież profesor
astronomii od dziesiątek, jeśli nie setek lat nie ruszał się poza
teren Akademii. Chrumków był jedynym bezpiecznym dla niego
miejscem, gdzie ni mógł dopaść go diabeł, z którym zawiązał
umowę wieki temu. Tak ciemne, demoniczne moce nie miały wstępu na
ten teren.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">-
Nie podoba mi się to – rzuciła Karmelina na tyle głośno, by i
Grywadzyn i Wilhelm ją usłyszeli.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">-
Może w końcu czort go dopadł – rzucił Grywadzyn, wiedząc, że
tą perspektywą zdenerwuję wzdychającą do profesora Twardowskiego
od samego początku edukacji Karmelinę. </span>
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">-
Nawet tak nie mó... - zaczęła, ale nie dane było jej dokończyć.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">Nagły
trzask zagłuszył wszystko wokół. Grywadzyn aż podskoczył na
swoim miejscu. Przez chwilę myślał, że może to pani dyrektor
postanowiła dodać trochę pikanterii do corocznego, nudnego
przedstawienia, jednak już chwilę potem okazało się, że nie. </span>
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">Na
środku sceny pojawił się wysoki, wąski lej powietrzny, który
zdmuchnął z jej powierzchni niemal wszystkich chórzystów, którzy
z głuchym łoskotem poupadali na zastawione daniami stoły. Wiatr
wzmógł się strasznie, spinki Karmeliny powypadały z jej włosów
sprawiając, że dziewczyna praktycznie nic nie widziała, tonąc w
burzy blond włosów. </span>
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">Wokoło
podniosły się wrzaski. Przerażeni uczniowie zamarli na miejscach,
tylko niektórzy starszacy pomagali poobijanym chórzystom schować
się za stołami. Parę metrów dalej Antek uratował Marylę od
uderzenia lecącą w ich stronę ze sceny mównicą.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">Grywadzyn
poczuł mocny uścisk na przedramieniu, a już chwilę potem, wiatr
ustał. To Wilhelm zaciągnął go pod okrągłą tarczę, jaką
chwilę wcześniej wyczarował. Do jego boku przyciskała się
przerażona Karmelina, gdy kolejne talerze obijały się o tarczę,
rzucane w ich stronę przez wichurę. </span>
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">Wtedy
ujrzeli wielki błysk wycelowany z różdżki profesor Flamel prosto
w oko cyklonu. Głośne trzaśnięcie wstrząsnęło zamkiem, a już
po chwili, trąba powietrzna znikła, zostawiając po sobie jedynie
ogromne pobojowisko. </span>
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">Gdy
pył, talerze, sztućce i porwani przez wiatr pierwszoroczniacy
opadli z powrotem na ziemię, wszyscy odwrócili zszokowane
spojrzenia w stronę sceny. </span>
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">Na
jej środku, ciężko dysząc i sapiąc, w poszarpanej koszuli
siedział nie kto inny, jak profesor Twardowski. </span>
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">Grywadzyn
przetarł oczy w niedowierzaniu. </span>
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">-
Co tu się, na Borutę, dzieje? - zapytał skołowany Bieler, którego
zaklęcie tarczy wyraźnie kosztowało wiele energii. Cały był
spocony, a Karmelina podtrzymywała go pod ramię, by nie padł na
ziemię.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">-
Nie mam zielonego pojęcia – odparł Grywadzyn, nie mając już ani
sił, ani ochoty na jakikolwiek groteskowy komentarz.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">Zanim
ich mózgi zdążyły porządnie przeprocesować to, co widziały
głośny, wspierany sonorusem głos dyrekor Jadwigi Flamel rozniósł
się po całym pałacu. </span>
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">-
Wszyscy uczniowie mają zostać natychmiast odprowadzeni przez
domowoje do swoich pokoi. NATYCHMIAST I BEZ DYSKUSJI! - wrzasnęła
głosem tak niepodobnie do niej stanowczym, że nikt nie zamierzał z
nią dyskutować.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">Zza
ścian zamku zaczęły wychylać przyjazne duszki opiekuńcze,
domowoje, starając się opanować powoli gasnącą już panikę.
Grywadzyn wraz z Wilhelmem ruszyli za jednym z nich, choć
Grywadzynowi serce krajało się na myśl, że miał w takim momencie
oddalić się od siostry. Mimo jednak tak nagłego odizolowania ich
do pokoi, Grywadzyn wiedział jedno. Ani on, ani Wilhelm dziś nie
zasną.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;">***</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 0.96cm;">
<span style="font-style: normal;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 0.96cm;">
<i>Yaay!</i></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 0.96cm;">
<i>Po długich latach autorskiej niemocy, w końcu udało mi się wskrzesić to opko. Czuję się jak jakiś nekromanta setnego levelu xd </i></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 0.96cm;">
<i>Cóż, mam nadzieję, że nowa fabuła i parę zmian jakie wprowadziłam was nie zrażą, a może nawet wam się spodobają, w każdym razie zachowałam nasze złote trio- Karmelkę, Grywiego i Wilhelma i starałam się nie zmieniać ich charakterów, bo wcześniej ich odbiór był raczej pozytywny. Well, nie mogę wam powiedzieć, kiedy next, bo sama nie wiem kiedy moja kapryśna wena znów zagna mnie do pisania, także no :P</i></div>
<br />Unknownnoreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-9134075621833595389.post-39391087020596484302017-03-03T11:28:00.002-08:002020-06-03T13:27:22.745-07:000. CHARŁAKOWATOŚĆ (NIE)POSTĘPUJĄCA.<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div style="text-align: right;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
Beta: <a href="http://betowanie.blogspot.com/2016/04/agrat-bat-machlat.html">Agrat bat Machlat</a></div>
<span style="color: #990000;"><span style="color: #783f04; font-size: x-large;">P</span></span>an Bogusław Żółkiewskon nie
cieszył się dobrą sławą wśród swoich sąsiadów w małej wiosce na południu
Syberii. Niemal każdej jego podróży w saniach uposażonych w ledwo już żywego
renifera Mietka towarzyszyły, niczym orszak królowej, nienawistne szepty. Szeptano
wiele. Od historii najprostszych, a zarazem najgłupszych, biorąc pod uwagę
pokojową naturę pana Bogumiła o tym, jak to swoje biedne dzieci bije regularnie
lejcem dla renifera, po te najbardziej niedorzeczne. </div>
<div style="text-align: justify;">
Och, tak, głupich historii o
rodzinie Warchołów krążyło dużo więcej, niż tych szablonowych, sąsiedzkich
opluwań. Głównym piewcą tychże przedziwnych nowin ze świata pana Alojzego była głowa wielodzietnej, zamieszkującej tuż za płotem rodziny Dymitowiczów.
Alosza Dymitrowicz nie był przyjemnym sąsiadem. Znienawidził wesołych Warchołów, gdy ci tylko postawili po raz pierwszy stopę w swej skutej lodem
posesji tuż obok niego. No bo, jak tak można, by Rosjanin z dziada pradziada z
rodziną chełpiącą się i przeszłością komunistyczną i carską na swój nędzny dom
zarobić musiał sam, a jakaś banda przeklętych, przesiedlonych Sybiraków
dostawała taką piękną chałupkę ot tak? O, nie, honor Dymitrowicza nie pozwalał
mu puścić tego płazem. <i>Nie rzucim ziemi skąd nasz ród, mości panowie
rosyjscy, nigdy! </i>Grzmiał w duszy, gdy co rano musiał przeżywać widok Warchoła, uśmiechającego się do niego przyjaźnie przy odśnieżaniu chodnika.
Jak on w ogóle miał czelność się do niego szczerzyć?<br />
Lata mijały, a nienawiść zawziętego
Aloszy nie. Niczym jednoosobowa Armia Czerwona przyszywał do sąsiedzkiej
rodziny łatkę za łatką. Prawdziwą antypatię popartą dowodami, poczuł jednak do
tych przeklętych bliźniaków, które narodziły się w rodzinie rok po przeprowadzce.
Myślał, że ich nocne płacze, które stanowczo zbyt często brał za kolejne ataki
śnieżnych wilków, to najgorsze, co spotka go ze strony tych gówniarzy, okazało
się to jednak tylko wierzchołkiem góry lodowej.</div>
<div style="text-align: justify;">
Tak wcześniej Dymitrowicz
przewracał się z boku na bok całą noc, zastanawiając się nad przedziwnymi
zachowaniami Bogusława, doprowadzając swą pulchną żonę Nataszę do regularnych
gróźb pozwem rozwodowym, tak teraz był pewien, że ta rodzina to wysłannicy
Szatana, skierowani tu, by zniszczyć jego sielskie, mroźne życie. Bowiem
fakt, iż jego sąsiad regularnie, w pięćdziesięciostopniowym mrozie przechadzał
się po wsi w samym sweterku, czy że czasem jego żona niosła pod pachą gazetę,
gdzie ruszały się zdjęcia, przyprawiał go tylko o zakwasy na
zamarzniętych płatach mózgowych, jednak dorastanie Żółkiewskonowych bliźniaków
skazało go na realny ból fizyczny.</div>
<div style="text-align: justify;">
Pierwszy raz przez tych dwóch
huncwotów Dymitrowicz trafił do szpitala w 2006 roku. Łowił sobie ryby w
przerębli jak gdyby nigdy nic, gdy nagle zobaczył tę ich małą blondyneczkę,
raczącą się urokiem nieustającej zimy, jeżdżącą na łyżwach na tym samym
jeziorze, czyli straszącą mu ryby! Nie mógł na to pozwolić i wściekły ruszył z
batalią krzyków na pięcioletnią dziewczynkę, ona jednak, jak przystało na
wszystkie dzieci w tej wiosce, nazywające Dymitrowicza Krampusem, nie uciekła,
lecz stanęła przy brzegu jeziora i po prostu patrzyła. Alosza zamierzał
zignorować to, ale nagle, ni stąd ni zowąd, pod jego carskimi czterema literami lodowa pokrywa pękła! Spędził dwa tygodnie w szpitalu z wymrożenia, myśląc nad tą sytuacją.
Pękł metrowy lód! To nie mógł być przypadek! To dziecko było jakimś demonem.</div>
<div style="text-align: justify;">
Później było tylko gorzej.
Gdy Dymitrowicz wzorem swego wuja egzorcysty, do teraz przemierzającego Czarnobyl,
postanowił wypędzić z dzieci demony święconą wodą, zamarznięte już kropelki
wody tej uderzyły w niego rykoszetem. </div>
<div style="text-align: justify;">
Dwadzieścia trzy. W przeciągu
sześciu lat Dymitrowicz dwadzieścia trzy razy był gościem podmiejskiej izby
przyjęć. Czasem nawet zastanawiał się, czy tam nie zamieszkać. Czternastu.
Tylu egzorcystów, psychiatrów, mediów i wszelakich szarlatanów Alosza
sprowadził do wioski, by ci poradzili sobie z demonicznymi bliźniakami. Jakimś
jednak boskim zrządzeniem nikt oprócz niego nie widział w tych dzieciach nic
dziwnego! </div>
<div style="text-align: justify;">
— Locha, znoszę to ostatni raz!
Jeszcze raz zrobisz z siebie wariata przed wszystkimi sąsiadami, a wyprowadzam
się z dziećmi do Władywostoka do mamusi! — krzyczała Natasza za każdym razem,
gdy kolejny kaznodzieja opuszczał ich dom. A w ręku jak zawsze miała koszyk
najlepszej słoniny w ramach przeprosin dla rodziny Warchołów za głupotę
męża. To była słonina, którą mógł zagryźć bimber, znów wypłakując swe żale
staremu Pilipiukowi!</div>
<div style="text-align: justify;">
— A proszę bardzo! Dobierzecie się!
Dwie wiedźmy! — wołał za nią, ocierając swego gęstego wąsa z tłuszczu od
kiełbasy. — Kiedyś wszyscy zobaczycie, że te dzieci to jakieś wybryki natury!</div>
<div style="text-align: justify;">
Ale pan Dymitrowicz miał
rację. Stary, zbzikowany krampus nawet nie wiedział, jak blisko prawdy jest. Nie
wiedział tego nawet ojciec bliźniaków- Bogusław Żółkewskon.</div>
<div style="text-align: justify;">
Ale właśnie za chwilę miał się
tego dowiedzieć. Powoli, ospale przeglądał <i>Czarodziejską Matrioszkę </i>w
poszukiwaniu jakichś informacji o ostatnim strajku w rosyjskiej filii
Ministerstwa Magii, kolejny raz przekonując się, że cecha mistrzów propagandy
pozostała w tym narodzie do teraz. </div>
<div style="text-align: justify;">
Siedział w ukrytym w głębi
kliniki gabinecie doktora Saragossy, czekając, aż owy jegomość zaszczyci go
swoją obecnością. Jak to jednak miał w zwyczaju, spóźniał się niemiłosiernie.
Ale Warchołowi nie spieszyło się, stres również nie był dziś jego kompanem,
a ten artykuł o machlojkach finansowych prezesa Związku Wolnościowego Goblinów
zapowiadał się ciekawie.<br />
Cała siedmioosobowa rodzina Żółkiewskonów testy te przyjęła jako czystą formalność. Od dziesiątek lat w ich
rodzinie nie narodził się nikt z realnymi, magicznymi zdolnościami, za co
wdzięczni byli Bogu. W tej części Europy bytność w stanie charłaka była jak
błogosławieństwo. Głównie dlatego, że jeśli jednak te iście czarcie
umiejętności zostały w delikatnym, dziecięcym umyśle wykryte, oznaczało to dwie
drogi- Polaris albo Chrumków. Obydwie wydawały się odpowiedzialnym rodzicom
równie niezachęcające. W Polarisie stanowczo za często uczniowie lub ich pojedyncze
kończyny padały ofiarą uschniętych żołądków niedźwiedzi polarnych, a
Chrumków... Na<i> </i>Borutę, to po prostu Chrumków. Nie krzywdzi się tak
własnych dzieci. </div>
<div style="text-align: justify;">
Gdy to właśnie Bogusław miał pożerać
wzrokiem najciekawszą część artykułu, wydając swoim umysłem osąd na
nieuczciwego prezesa, jego oczom ukazała się postać doktora Saragossy, która...
umówmy się, nie była widokiem wiele lepszym od ruchomego zdjęcia zgrzybiałego
goblina rozciągającego się na pół strony tytułowej. Po tym biednym człowieku
widać było na pierwszy rzut oka, że na co dzień musi wojować w domu z ośmioma
kobietami. Zupełnie samotnie na tym polu bitwy, bowiem liczne próby spłodzenia
syna, jak widać było na zdjęciu rodzinnym powieszonym tuż przy kalendarzu,
spełzły na niczym. Był chudy jak szkapa, o ile to możliwe chudszy od starego
renifera Żółkiewskonów. Włosy miał bujne. Można by rzec, że ich czarna barwa
nachodziła się już z szarością, jednak jego czupryna w tymże momencie była już
dosłownie czarno-szara. Okrągłe, poniszczone okulary zsuwały się nieustannie z
chudego, orlego nosa, a dłonie drgały niebezpiecznie, każdego pacjenta na sali
chirurgicznej wprawiając w stan palpitacji. </div>
<div style="text-align: justify;">
— Ma pan już te wyniki? Jeść
mi się chce, a żona dziś zrobiła rosół — ponaglił doktora Alojzy, odkładając <i>Matrioszkę</i>
na biurko. </div>
<div style="text-align: justify;">
— Tak, oczywiście! — odparł prędko
Saragossa. Jego zachowanie często uchodziło nawet za dziwniejsze niż Bogusławowe. Nie ma się co dziwić, był przecież pełnokrwistym czarodziejem,
któremu jakimś cudem udało się przetrwać siedem lat w Polarisie. Choć patrząc
na jego wiedzę ogólną, pacjenci szczerze w te siedem lat powątpiewali. </div>
<div style="text-align: justify;">
— No to mówże pan! — Warchoł znów pogonił nierozgarniętego doktora.</div>
<div style="text-align: justify;">
— No więc... — zaczął Saragossa, a
jego brew znów zaczęła niekontrolowanie podskakiwać, jak to miał w zwyczaju,
gdy się stresował. — Stał się cud! Oboje w pełni umagicznieni!</div>
<div style="text-align: justify;">
Stary Żółkiewskon musiał przez
chwilę rozpatrywać tę myśl, rozkładać na atomy w swym pięćdziesięcioletnim
umyśle, by nabrać pewności, że się nie przesłyszał. A nawet i po uzyskaniu pewności
swojego słuchu, dalej twierdził, że to głupi Saragossa na pewno się po prostu
pomylił. A znał tego starego świra już wiele lat, od narodzin jego pierwszego
dziecka i wiedział, czego można się po nim było spodziewać. Jakby nie patrzeć,
przy narodzinach zgubił w macicy jego żony jedno z bliźniąt. No dobrze,
może nie zgubił, ale pomylił jego nowego synka z łożyskiem. Następną wypłatę po
tym wydarzeniu Alojzy zainwestował w okulary dla doktora.</div>
<div style="text-align: justify;">
— Grywadzyn i Karmelina? Jest pan
pewien? Może to wyniki innych dzieciaków? — spytał delikatnie przestraszony. A
co jeśli się nie pomylił? Bogusław był optymistą, o ile można nim być mieszkając
na Syberii, dlatego też nawet nie dopuszczał do siebie tej myśli.</div>
<div style="text-align: justify;">
— Panie Żółkiewskon, a ile
czarodziejskich rodzin może być w naszym rejonie? — odpowiedział pytaniem na
pytanie Saragossa, poprawiając po raz kolejny swoje okulary. — Podpowiem panu.
DWIE. W czym ta druga to stare, bezdzietne małżeństwo charłaków. Nie robię
testów na umagicznienie w ilościach fabrycznych.</div>
<div style="text-align: justify;">
Żółkiewskon dopiero teraz zdał
sobie sprawę z niedorzeczności swego pytania. Syberia to nie Londyn. Tu mieszka
pół człowieka na kilometr kwadratowy i to i tak cud, jeśli ta połowa umrze
śmiercią naturalną, a nie zamarznie. Z drugiej strony jednak pan Bogusław przeszukiwał najskrytsze zakamarki swych wspomnień w celu odnalezienia w
pamięci krewnych, którzy choć trochę odznaczali się magicznymi zdolnościami.
Wuj Włodzimierz po imieninach u babci Grety zapewniał wszystkich, że umie
latać, ale to raczej magiczne zdolności alkoholu, niż jego samego. Była jeszcze
siostra cioteczna Izabela, przekonana o słuszności swoich sennych wizji, ale to
przecież nie magia, a czysty obłęd. Więc skąd to umagicznienie?</div>
<div style="text-align: justify;">
— Jest pan tego w stu procentach
pewien? Może pomylił się pan w obliczaniu wyników? — Coraz bardziej zrozpaczony Bogusław, niczym prawdziwy tonący brzytwy się łapał. Genia załamie się, jeśli usłyszy, że swoją
dwójkę ukochanych dzieciątek musi posłać do <s>piekła</s> szkoły z dala od
niej.</div>
<div style="text-align: justify;">
— Też byłem zszokowany,
dlatego dla pewności sprawdziłem trzy razy. To pewne. Śliczni, mali magowie.
Teraz zostało tylko po wakacjach posłać ich do Polarisu. Zaraz zapiszę panu
adres, pod który musi pan się wybrać, żeby ich tam zarejestrować... — Saragossa
już zaczął sięgać po zwitek pergaminu, ale Bogusław jako dobry ojciec nie mógł
na to pozwolić.</div>
<div style="text-align: justify;">
— NIE! — wrzasnął prędko, nieco
głośniej, niż planował. Widząc zszokowane spojrzenie doktora zmieszał się
nieco. — Ja... ja chyba poślę je do Chrumkowa.</div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Benia mnie zabije...</i> pomyślał
w duchu. <i>Ale, w sumie, jedna cholera, jeśli poślę dzieciaki do Polarisu, też
to zrobi. </i></div>
Lilyanne Balorhttp://www.blogger.com/profile/00387143800072139974noreply@blogger.com8